Tomek

Paradoksalnie wiadomość o tym, że możliwości mojego leczenia się wyczerpały, była na swój sposób wyzwalająca. Wcześniej przez rok żyłem marzeniami. Zastanawiałem się, co zrobię, gdy pokonam chorobę. Gdy przeszedłem pod opiekę hospicjum, po prostu zacząłem te marzenia realizować. Nigdy nie robiłem tylu fajnych rzeczy, co przez ostatnie kilka tygodni. Nigdy tak bardzo nie cieszyłem się życiem.

Jestem Tomek, mam 18 lat i rozsianą chorobę nowotworową w terminalnej fazie. Brzmi strasznie? Proszę mnie nie żałować. Moje życie jest w ostatnich miesiącach bardzo piękne. Pierwszy raz skoczyłem ze spadochronem. Wspinam się po górach. Robię kurs skałkowy. Marzę o wejściu na Mt. Everest. To prawda: nie wiem, ile zostało mi czasu. Ale kto to wie? Każdy człowiek, który wychodzi rano z domu, nie może mieć pewności, że do niego wróci.

Wola walki

Przed chorobą trenowałem pływanie. Głównie żabką i stylem zmiennym. Zająłem trzynaste miejsce w mistrzostwach Polski.

Zacząłem późno, bo w piątej klasie podstawówki. To znaczy: wcześniej chodziłem na basen z Jankiem, moim starszym bratem, ale rekreacyjnie, raz w tygodniu. W pewnym momencie wygrałem jakieś szkolne zawody. Nic wielkiego, ale pomyślałem wtedy, że chciałbym trenować pływanie na poważnie.

Pierwszy trener, do którego się zgłosiłem, odesłał mnie, mówiąc, że jestem już za stary i nigdy nie nadgonię chłopaków, którzy zaczęli kilka lat przede mną. Drugi powiedział: Okej, przyjdź z tatą, kupcie bilet na basen, pokażesz, co potrafisz.

Przepłynąłem kilkadziesiąt długości. Trener obserwował. A potem skomentował: Technika kiepska, ale wola walki ogromna. Przyjął mnie pod swoje skrzydła. W kolejnych latach pływanie stało się moją rutyną, największą pasją, wspaniałą przygodą. Wielu ludzi uważa, że to nudna aktywność. Dla mnie jest w niej coś magicznego, wręcz medytacyjnego. Wdech, wydech, powtarzalne ruchy ciała. Głowa powoli się oczyszcza, myśli się oddalają. Aż przychodzi moment, w którym nie myślisz nic. Po prostu jesteś. Tracisz rachubę czasu. Sekundy między oddechami są jednocześnie całą wiecznością i mrugnięciem oka. Czas wydłuża się i kurczy jednocześnie. Staje się relatywny.

Gdy przeszedłem pod opieką hospicjum domowego, pierwsze, o co poprosiłem, to ściągnięcie wejścia centralnego. Chciałem wrócić na basen. I wróciłem.

Lista marzeń  

Szpital to nie jest najlepsze miejsce. Gdy zachorowałem, spędzałem w nim sporo czasu. Pomiędzy cyklami chemioterapii wracałem do domu. Z nauczycielami łączyłem się przez internet. Pod kątem nauki to było dobre rozwiązanie, ale brakowało mi spotkań z kolegami i koleżankami, szkolnych korytarzy, gwaru.

Brakowało mi też pływania. Kontaktu z naturą. Sportu, ruchu, spotkań z przyjaciółmi. Staraliśmy się z rodzicami tak wszystko poukładać, żeby ten czas chorowania jak najbardziej przypominał normalny rytm, normalne życie. Ale tak naprawdę cały czas myślałem o tym życiu, które dopiero nadejdzie – jak już pokonam chorobę. Co zrobię, gdzie pojadę, czego spróbuję. W głowie układałem listę marzeń i planów.

Realizuję ją teraz. Nie chcę stracić ani jednego dnia. Ani jednego zachodu słońca.

Powroty i początki

O tym, że zostaje mi medycyna paliatywna, dowiedziałem się od pań z hospicjum. Przyjechały tu, do mojego domu, żeby mi o tym powiedzieć.

Nie pamiętam, czy ta myśl pojawiła się jeszcze w trakcie rozmowy z nimi, czy trochę później. W każdym razie dość szybko doszedłem do wniosku, że ten czas, który mi został – powinienem przeżyć najlepiej, najciekawiej, najszczęśliwiej jak się da. Czy to wyjątkowa postawa? Nie wiem. Mnie po prostu wydała się najbardziej logiczna.

To było ledwo w sierpniu, ale gdyby mierzyć to ilością pięknych chwil, ten czas mógłby rozciągnąć się na dekady. Wróciłem na basen, a wkrótce zacznę też nurkować. Skoczyłem ze spadochronem. Po raz pierwszy w życiu byłem wspinałem się w skałkach, potem zapisałem się na kurs. Bez pamięci zakochałem się w górach i w górskiej wspinaczce, już parę razy byłem z przewodnikiem wspinać się po tatrzańskich drogach, zdobyłem między innymi Mnich i Zadni Mnich. W górach odnajduję bliskość z przyrodą i z Bogiem. Coś, co każe mi do nich wracać.

Czuję się dobrze, jestem zupełnie sprawny, wydolny, nic mnie nie boli. Wiem, że to dzięki silnym lekom, które przyjmuję. I jeszcze dzięki temu, że mam marzenia, cele i powód, by cieszyć się na każdy dzień.

Od września wróciłem również do szkoły, jestem teraz w maturalnej klasie. Nie mam i nie chcę mieć taryfy ulgowej: piszę te same sprawdziany, co reszta klasy, tak samo jestem odpytywany, tak samo przygotowuję się do matury.

Na razie prawdę o moich rokowaniach wyznałem tylko dwóm najbliższym przyjaciołom. Boję się, że gdy dowiedzą się pozostali koledzy i koleżanki, coś się miedzy nami zmieni. Przestaną traktować mnie naturalnie. Będą ostrożni, zagubieni w kontaktach ze mną. Może będą czuli się w obowiązku spędzać ze mną więcej czasu niż naprawdę by chcieli? A może martwię się niepotrzebnie – to, że powiedziałem o moim stanie tym dwóm przyjaciołom, nic nie zmieniło. Jest normalnie, jak wcześniej. Pewnie z pozostałymi ludźmi też tak będzie.

Inspiracja

Bardzo pomaga mi wiara. Wierzę, że życie na ziemi nie jest końcem. W modlitwie znajduję ukojenie i siłę. Gdy jeszcze próbowano leczyć mnie przyczynowo, codziennie prosiłem Boga o wyzdrowienie.

Nie obrażam się, nie mam żalu. Po prostu przestałem się o to modlić. Zamiast tego teraz modlę się o siłę na kolejny dzień. I jak na razie Bóg mi ją daje. Do tego stopnia, że zacząłem marzyć o wejściu na najwyższy szczyt świata, Mt. Everest. Wiem, że wielu ludzi uzna mnie za szaleńca. Wiem też, że muszę solidnie się do tego przygotować – intensywne treningi, doskonalenie wspinaczki. Ani że nie zrobię tego bez pomocy, również finansowej, innych.

Intuicyjnie czuję, że te moment, w którym stanę na szczycie ośmiotysięcznika, będzie dla mnie absolutnym spełnieniem. Uczuciem nieporównywalnym do żadnego innego. Myślę też, że moja historia mogłaby stać się inspiracją dla innych chorych ludzi. Nie każdy pacjent będzie miał siłę i możliwości, aby pojechać w Himalaje. Nie każdy będzie też o tym marzył. Ale chciałbym, żeby chorzy pomyśleli: okej, jeśli ten chłopak był w stanie wejść na Mt. Everest, to przecież dam radę iść na spacer.

O tym, co najcenniejsze

Wszyscy wiedzą, co odbiera choroba. Szczególnie taka jak moja. Mało mówi o tym, co może dać: absolutne docenienie każdego dnia. Oczarowanie każdym zachodem słońca. Nieskończoną radość z każdego spotkania, z każdej rozmowy, z każdej chwili z innymi ludźmi. Bezgraniczny zachwyt nad pięknem przyrody.

Życie w mojej sytuacji smakuje inaczej. Jakbym odkrył jego prawdziwy smak. Być może to cenniejsze niż przeżyć dziewięćdziesiąt lat i nigdy nie zaznać tego uczucia.

ODWIEDŹ NAS na Dożynkowej 88a

pon-pt od 8.00 do 15.00

Alma Spei Hospicjum dla Dzieci

31-234 Kraków,

ul. Dożynkowa 88a

skontaktuj się z nami tutaj