Byliśmy razem do końca, trzymając się za rękę, w domu. Marcin odchodził spokojnie, łagodnie, było w tym coś mistycznego. Uważam, że dzięki Alma Spei mogliśmy przeżyć wielki dar uczestnictwa w trudnym, ale też bardzo pięknym procesie. Bo umieranie, jak i życie, potrafi być piękne.
Kilka miesięcy temu stanęliśmy z mężem przed wyborem: zostawić Marcina w leczeniu szpitalnym, które nie niosło już szansy na wyzdrowienie, albo przenieść go do domu, pod skrzydła Alma Spei. Gdy zdecydowaliśmy się na tę drugą drogę, w mojej głowie pojawiały się pytania: czy na pewno dobrze zrobiliśmy? Czy nie będę tego żałować?
Ostatnie tygodnie, dni i minuty Marcina rozwiały wątpliwości. Doświadczenie jego odchodzenia – trudne, ale też piękne, głębokie, intymne – sprawiło, że czujemy dziś spokój i wdzięczność.
Syn nie był pod opieką Alma Spei długo. Ale w tym najważniejszym i najtrudniejszym momencie, odchodzenia Marcina, doświadczyliśmy ze strony hospicjum wielkiej czułości i opieki, które zostaną z nami już zawsze. Pamiętam moment, w którym pielęgniarki, po odejściu Marcina, przebierały go. Traktowały go z namaszczeniem, delikatnością, zwracając się do niego jak do wciąż obecnego człowieka. Ten jeden moment zadecydował, że Alma Spei stało się częścią naszej rodziny.
13 lat cudu
Marcin zachorował na raka, gdy miał 20 miesięcy. Przez kolejne 11 lat choroba odchodziła i wracała. W okresach remisji staraliśmy się czerpać z życia pełnymi garściami. Marcin odwiedzał strzelnicę, grał w szachy, pokochał tenis stołowy, miał mnóstwo planów i marzeń. Chodził do szkoły, zawierał przyjaźnie, bawił się ze starszymi braćmi. Zabraliśmy go do legolandu i na rejs morski.
Dziękujemy Bogu za tych 13 lat. To był kawał cudu.
W tym roku stało się jasne, że Marcin już nie wyzdrowieje. Nie męczyliśmy go już kolejną chemią, następnymi tygodniami w szpitalu. Postanowiliśmy oszczędzić mu bólu i cierpienia. Przeżyć ten ostatni czas razem, w domu, blisko.
Gdy syn wrócił do domu, początkowo dużo grał na komputerze, spędzał całe noce w wirtualnym świecie. Unikał kontaktów twarzą w twarz, z żywym człowiekiem. Był zmęczony, krępował się. Wolał siedzieć w swoim pokoju.
Około trzech tygodni przed jego odejściem coś się zmieniło. Często schodził do nas, oglądał z nami filmy, rozmawiał. Mieliśmy czas na wspólne leżenie, na przytulanie, śmiech. Wiem, że Marcin podjął decyzję, by odchodząc – być z nami. Wiem, że czuł, jak bardzo ko kochamy.
Misterium
Przeczuwałam, że Marcin odejdzie w pierwszy piątek.
To było prawdziwe misterium śmierci, tak o tym myślę. Marcin, choć był bardzo słaby, w środę pożegnał się z dziadkami, ciociami i wujkami. Wspomniał kuzynów. Mogłam wypowiedzieć do niego słowa: Kocham cię, synku.
I usłyszeć: ja Ciebie też, mamo.
W środę przyjechali pracownicy hospicjum, aby zwiększyć Marcinowi dawkę leków przeciwbólowych. Rozmawialiśmy wtedy o tym, jak może wyglądać jego odchodzenie. Co może się wydarzyć, jakie są możliwe scenariusze.
W czwartek poczułam, że należy wezwać księdza. Marcin przyjął komunię, sakrament chorych.
Nasz pies, który bardzo Marcina kochał – zawsze bardzo się cieszył, jak syn wracał ze szpitala, lubił się obok niego kłaść – zrobił się tego dnia bardzo niespokojny. Kręcił się, wskakiwał na łóżko, zeskakiwał, powarkiwał. Pierwszy raz tak się zachowywał, zastanawialiśmy się nawet, czy nie trzeba z nim jechać do weterynarza.
Uspokoił się późnym wieczorem.
Za rękę
Po północy, w nocy z czwartku na piątek, zaczął się czas odchodzenia. Było to bardzo spokojne, bardzo łagodne. Bardzo nasze. Siedziałam przy łóżku syna, trzymając go za rękę. Mąż siedział z drugiej strony, obejmując drugą dłoń Marcina. Po czwartej poczułam, że syn się z nami żegna.
Jeden dłuższy oddech, drugi. Potem cisza.
Nie doświadczamy śmierci na co dzień, a jednak intuicyjnie wiedziałam, co robić. Spojrzałam nawet na zegarek: kwadrans przed piątą. Zadzwoniłam do hospicjum.
Przez cały czas oczekiwania na przyjazd pracowników Alma Spei, modląc się, wciąż czułam bliskość i ciepło Marcina. Napisałam do najbliższej rodziny, że odszedł. Zadzwoniłam do księdza.
Pomoc w najtrudniejszej chwili
Marcin nie był długo pod opieką Alma Spei, nie skorzystaliśmy z wielu wymiarów wsparcia, które oferuje hospicjum. Ale w tym najtrudniejszym momencie to ludzie Alma Spei pomogli najbardziej.
Pielęgniarki pięknie zajęły się synem, pomogły ze wszystkim. Gdy go przebierały, wyszłam na chwilę z pokoju. Ale wróciłam, bo kiedyś obiecałam Marcinowi, że nigdy nie zostawię go podczas żadnego zabiegu samego. Więc czułam, że i tym razem powinnam z nim być. Bo mu obiecałam.
Wchodząc do pokoju, zobaczyłam wielkie namaszczenie, z jakim traktowały go pielęgniarki. Delikatność, czułość. – Marcinku, podaj rękę, teraz musimy cię obrócić – mówiły do niego jak do wciąż obecnego człowieka.
Ten jeden moment zadecydował, że Alma Spei stało się częścią naszej rodziny. Tak poczułam. W tym najtrudniejszym momencie pracownicy hospicjum okazali wsparcie, na które nie znajduję słów. Czuję wielką wdzięczność.
Zadzwonili też do zakładu pogrzebowego, pomogli z formalnościami. Po jakimś czasie przyjechała doktor Musiałowicz – później dowiedziałam się, że zdecydowała się przerwać urlop, żeby nam towarzyszyć – i otoczyła wszystkich członków rodziny ciepłem, pięknym spokojem. Udała się z nami w podróż po wspomnieniach, rozmawialiśmy o Marcinie, opowiadając różne historie. Z miłością i wdzięcznością za każdy dzień jego życia.
Mimo ogromnego bólu, który czuliśmy – w swym trudzie to był piękny czas. Uważam go za wielki dar.
Życie po
Myślę, że Marcin mocno się mną opiekuje. Czuję jego wsparcie. Czuję, że chroni mnie, abym
nie pogrążyła się w czarnej rozpaczy. Abym nie przestała kochać żyć.
Bo to życie, i ten świat, naprawdę są piękne. Naprawdę są cudem.
Jesteśmy w żałobie. Silnie odczuwamy brak Marcina. To nie minie. Ta strata, ona będzie już zawsze. Żałoby nie da się zasypać tabletkami, zalać alkoholem, wymazać, zapomnieć. Trzeba jej doświadczyć. Oswoić.
Ale żyjemy tu i teraz i staramy się żyć pięknie. Ksiądz Kaczkowski mówił: Nie płacz cały dzień. Wybierz godzinę, a potem żyj.
Dużo wspominamy Marcina. Odwiedzam jego pokój, siadam i przeglądam jego nakreślone komiksami i obrazkami zeszyty. Syn dużo rysował, tworzył gry planszowe, miał wiele pomysłów. Często przeglądamy zdjęcia, wspominamy. Ze starszymi synami przypominamy sobie, co zrobił lub powiedział Marcin. Jest nam bardzo ciężko. Codziennie. Pozwalam sobie na to. Ale pozwalam sobie też na chwile radości.
Życie jest magią. Narodziny. Odchodzenie. I każdy dzień pomiędzy.